W związku z zapowiadanym załamaniem pogody, postanowiłam wykorzystać ostatni ciepły dzień i potowarzyszyć Księciu Małżonkowi w spacerze z Kojotem. Co prawda zazwyczaj jak oni idą do parku, to ja jeszcze śpię, ale tym razem byłam gotowa do wstawania jeszcze zanim Pan Pieseł rozpoczął negocjacje w sprawie wyjścia. Jeszcze tylko poranne kręcenie hula hoopem, prysznic, śniadanko i w drogę!
Do parku dobrnęłam ostatkiem sił, bo temperatura zdecydowanie przewyższyła moje oczekiwania. A i kondycja wciąż leży i kwiczy. Za to na miejscu poszaleliśmy sobie z frisbee. Nie sądziłam, że może z tego być całkiem niezła zabawa. Ganialiśmy chyba z godzinę, aż Kojotowi się znudziło. Chociaż to i tak całkiem niezły wynik, jeśli chodzi o utrzymanie uwagi psa tyle czasu na tym samym zajęciu.
Na koniec wyzerowaliśmy sobie bilans kaloryczny pyszną, prawie dietetyczną pizzą (cieniutkie ciasto pełnoziarniste, trochę szynki, sera i cała masa rukoli), zjedzoną na świeżym powietrzu. Okazało się też, że pizzeria w parku jest przyjazna psom! Szkoda tylko, że nasz jest chyba na takie rzeczy zbyt szalony i w efekcie musieliśmy się przenieść od stolika na parkową ławkę.
Do domu wróciliśmy po trzech godzinach, zmęczeni, ale zadowoleni. I wiosnę też znaleźliśmy! Drzewa co prawda nadal straszą gołymi gałęziami, ale na krzakach zaczynają się pojawiać pączki, a na ziemi świeża trawa.
Mam nadzieję, że zima już nie wróci i że to ochłodzenie będzie tylko przejściowe....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz